Dawno temu malowałem mapy. Potem wiele się zmieniło. Obrazy zamieszkały inne motywy. Jednak dla osób, które pamiętały moje prace, z czasów „zaraz po dyplomie”, pozostałem na zawsze malarzem map. Zastanawiało mnie, dlaczego tak się dzieje. Nie było we mnie na to zgody. Niestety w naszym zawodzie już tak jest, że to w jaki sposób i gdzie debiutujemy określa nas na całe życie. Ostatnio znalazłem folder z wystawy, którą przygotowałem w 2008 roku. Pamiętałem z tamtego czasu niewiele, może tylko tyle, że z wielkim mozołem, opanowywałem sztukę posługiwania się malarską taśmą maskującą jako narzędziem do wyznaczania idealnych linii i krawędzi sylwet. Oczywiście nie zapomniałem obrazów. Myślałem o każdym z osobna. Pamiętałem motywacje, które towarzyszyły mi przy malowaniu poszczególnych płócien. Trudno mi było jednak patrzeć na dorobek z tamtego okresu jako na całość. Mając przed sobą ów mały katalog zobaczyłem, że moje obrazy rzeczywiście inspirowane były kartografią. Z mapy brałem kolor, kształty, a przede wszystkim myślenie o pejzażu jako motywie abstrakcyjnym, a o geometrii jako uproszczonemu przedstawieniu organizowanym na koncepcie planszy, płaskiego układu linii i sylwet czy liter. Innym motywem, który pojawił się już na samym początku i trwa do dzisiaj było, że punktem wyjścia do obrazów stały się nie tylko mapy, ale też stare druki techniczne, ilustrowane leksykony czy staroświeckie podręczniki. Ucieszyła mnie też odwaga z jaką wymyślałem proporcje obrazów. Formaty płócien były podłużne. Łączyłem je. Kładłem na podestach. Budowałem obiekty z wielu blejtramów na raz.
Spojrzenie na siebie z perspektywy odległego czasu w momencie, gdy zacząłem się przygotowywać do wystawy w Lublinie ożywiło mnie na tyle, że postanowiłem na nowo podjąć temat szeroko rozumianej mapy jako głównego motywu przedstawienia.
Przygotowując premierowy cykl 20 obrazów zatytułowany „Morfologie” posługuje się najzwyklejszymi narzędziami, niekoniecznie tradycyjnie przypisanymi do warsztatu malarza. Używam nożyka introligatorskiego, taśmy maskującej, taśmy obustronnie klejącej, pistoletu natryskowego dedykowanego do celów budowlanych. Jedyne, szlachetne, co mam, to blejtramy naciągnięte bawełnianą surówką i ołówki. Instrumentarium jest skromne. Obrazy powstają, w zasadzie, z niczego. Źródłem motywów jest podręcznik akademicki dla studentów geografii z lat 70-tych XX wieku. Zachwycam się ilustracjami, umownymi rysunkami gór, wysp, kontynentów, innymi skomplikowanymi schematami form geologicznych. Wszystkie są czaro-białe, linia jest cienka, ma zawsze tę samą grubość. Przekazują wiedzę. Komunikują dane. W obrazach gór nie ma światłocienia. Rzuty obiektów są w perspektywie izometrycznej. Formy są jakby wycięte z jednego bloku. Wszystko jest umowne. Ma uruchamiać wyobraźnie przestrzenną, myślenie abstrakcyjne i odnosić się do doświadczenia oglądającego. W tych wizualizacjach idei jest jakaś siła, która uruchamia wspomnienie pejzażu. Odwołują się do miejsc, które kiedyś zobaczyliśmy, przeżyliśmy, narysowaliśmy, albo o jakim marzyliśmy. Formy nie mają adresów. Miejsca są anonimowe. Wulkan to wulkan. Morena jest moreną. Góra to granitowy kształt modelowany procesami erozji czy ruchami tektonicznymi. Podoba mi się niezwykle ta niedookreśloność, brak konkretu. Mogę zobaczyć pejzaż jako abstrakcję. Horyzont jest czystym pojęciem. Matematyczna przestrzenność porządkuje kształty. Redukuje. Szczególnie porusza mnie to, że owo uproszczenie powoduje refleksję etyczną. Obraz pejzażu przestaje być formą zawłaszczenia. Jego reprezentacja nie jest zaznaczeniem terenu. Nie określa stanu posiadania. Nie portretuje ojczyzny. Staje się raczej instrukcją obsługi mechanizmu. Odkleja się od natury, a aspiruje do bycia wzorcem, istotą rzeczy samej w sobie. Owa autoreferencyjność w reprezentowaniu rzeczywistości wydaje mi się tożsama do malarstwa. Ta dziedzina sztuki zawsze opowiada o samej sobie. Stara się definiować siebie na nowo w kontekście tego co przedstawia. Idę za tą refleksją i maluje ideowe widoki. Przywołuje sobie krajobrazy, które znam. Używam form plastycznych, które mam rozpoznane od lat i rozwijam w każdym kolejnym obrazie. Z sylwet, linii, sprejowanych faktur tworze instrukcje do moich prywatnych odkryć malarskich. Wyabstrahowuje najprostsze środki wyrazowe. Dziele się tym czym jest dla mnie obraz.
Stefan Paruch
Wystawa czynna do 2 lutego od wtorku do piątku w godz. 12:00-15:00.